Kaczyński kontra Małysz! Prezesie, nie tędy droga…
Jeżeli będąc politykiem decydujemy się na otwarty konflikt z kimś tak popularnym i szanowanym to warto zdawać sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji. Politycy w starciach z celebrytami z reguły stoją na straconej pozycji. Przykładów z historii nie brakuje. Od razu nasuwam mi się analogia do sytuacji z amerykańskich wyborów prezydenckich w 1992 r., o której czytałem parę lat temu w świetnej książce Tomasza Lisa „Jak to się robi w Ameryce”. Co się wówczas zdarzyło?
Ówczesny wiceprezydent USA Dan Quayle, wcielając się w rolę obrońcy tradycyjnych wartości rodzinnych, zdecydował się na otwartą krytykę niezwykle popularnej serialowej postaci Murphy Brown granej przez Candice Bergen. Powodem krytyki była decyzja bohaterki (w serialu, nie w realu) o samotnym wychowywaniu dziecka. Quayle oskarżył Murphy Brown o dawanie kobietom złego przykładu. W rezultacie ściągnął na siebie falę krytyki ze strony amerykańskich kobiet, co walnie przyczyniło się do klęski tandemu Quayle-Bush w wyborach prezydenckich 1992 r. Głosy pracujących matek zgarnął Bill Clinton…
Konkludując, eskalowanie konfliktu z ikoną polskiego sportu w roku wyborczym nie ma żadnego sensu. Moja rada jest następująca: powtarzając za klasykiem polskiej polityki (tym od „choroby filipińskiej”) – „Prezesie, nie idźcie tą drogą!” Na miejscu Jarosława Kaczyńskiego i jego doradców próbowałbym przeprosić i jak najszybciej wycofać się rakiem. Strategia ograniczania strat jest jedyną możliwą do przyjęcia w tej sytuacji.
Ps. próba organizacji spotkania z Małyszem i koncyliacyjny wpis Prezesa na blogu to ruch w dobrą stronę! Oskarżanie mediów o złe intencje i przekręcenie słów Małysza w tym wypadku nie zadziała. Przegląd Sportowy to nie Gazeta Wyborcza…
Spodobał Ci się wpis?
Polecam sprawdzić też
Adrian Zandberg czyli kilka słów o autentyczności w polityce
Kilka lat temu, po wyjściu z blogerskiego okresu dziecięcego, podjąłem decyzję że staram się nie pisać na blogu o polskiej polityce. Szkoda mi było się emocjonować czymś, co już wtedy staczało się po równi pochyłej w kierunku skrajnej tabloidyzacji i zdziecinnienia. Dzisiaj robię wyjątek od tej reguły, bo moim zdaniem warto poświęcić kilka słów ostatniej debacie wyborczej. A zwłaszcza temu jak to się stało, że nikomu nie znany 35-letni doktor historii z partii balansującej na granicy rozpoznawalności podbił internet i serca wielu Polaków. Moim zdaniem, tajemnica tkwi w autentyczności, której pozostałym uczestnikom dyskusji ewidentnie zabrakło.